niedziela, 13 września 2015

Tablica i biały fotel

No cóż,oryginalna nie będę.Tablica ze starego okna,które czekało na wykorzystanie chyba z 15 lat. I w końcu doczekało się. Pochodzi ze starej kamienicy,która już została rozebrana. Okno odkupiłam za parę piw od panów budowlańców. Niestety jest niekompletne i tylko parę elementów udało się uratować. Po oczyszczeniu okna za pomocą skansolu i przyklejeniu elementów przystąpiłam do mieszania farby. Nie kupowałam tablicówki, użyłam resztek farby kredowej Annie Sloan, do której dodałam jedynie czarny barwnik. Myślę,że nie ma potrzeby wydawania kasy na drogą farbę kredową. Można też użyć zwykłej akrylówki, jedynie dodać do niej nieco fugi, sody i czarny barwnik. Nie cierpię wyrzucać i marnować rzeczy. Resztki staram się do czegoś wykorzystywać.









Tablica służy córce jako "pomoc naukowa".




Bujany fotel znów zmienił szatę. Z brązu, poprzez szarość i naturalne drewno dotarł do bieli wpasowując się w ogólną kolorystykę pokoju córki.









Fotki niewyraźne. Niestety słabe światło często uniemożliwia mi zrobienie telefonem dobrych zdjęć we wnętrzach.
Swoją drogą białe identyczne fotele widziałam już na kilku blogach.
Jakoś tak jesiennie i smutno się zrobiło. Czas upływa mi na pracy. W ogrodzie sadzę cebulowe i przesadzam, dzielę, ścinam. W domu korzystam z bezdeszczowych dni i robię porządki.
Na szczęście mam to już  w większości za sobą. Nie cierpię myć okien jak jest zimno. Dziś, jedyne czego potrzebuję to  odpoczynku.
Pozdrawiam Was i życzę sobie i Wam miłej, spokojnej niedzieli. 
Ula

poniedziałek, 7 września 2015

Kiermusy

Tak się szczęśliwie składa, że mieszkam w Białymstoku, blisko miejscowości Kiermusy,gdzie w każdą pierwszą niedzielę miesiąca odbywa się kiermasz staroci. Często tam bywam i zawsze znajdę jakiś rupieć,który w uniesieniu przyciągam do domu. Tak było i wczoraj. Wprawdzie, jeśli chodzi o wybór, szału nie było, wystawców niewielu, mebli prawie wcale, to mimo to udało mi się kilka "skarbów" wygrzebać. Jednym z nich jest śliczny, lniany obrusik z beżową, ręcznie robioną koronką (klockową? igłową?).Długo przy nim chodziłam, nie mogąc się zdecydować, ale jak widać w końcu podjęłam decyzję  i ostatecznie stałam się jego szczęśliwą posiadaczką.








Jako, że lubię len, nabyłam też sukienkę za całe 10zł





 i  uroczą, wyszywaną poszewkę, dorzuconą mi w gratisie, a która po przyniesieniu do domu, w towarzystwie innych staroci dopiero ukazała swój cały urok. Nie spodziewałam się, że tak świetnie się skomponuje z lnem na mojej leżance.
Mało kto kupuje tego typu wyroby, w związku z czym mają one obecnie bardzo niskie ceny. Szydełkowe, koronkowe serwetki, obrusy są niemal za darmo, co bardzo mnie dziwi biorąc pod uwagę nakład pracy jaki trzeba włożyć by stworzyć te cuda. Ja w każdym razie wysoko je sobie cenię, bo mam do nich duży sentyment i z przyjemnością przygarniam wszelkie stare szmatki  typu poszewki, serwety czy zasłonki .









Tak więc tym razem stanęło na szmatkach. Ze skorupek nic nie udało mi się kupić. Miałam wrażenie, że większość porcelany wystawianej przez sprzedawców to albo podróby albo wyroby współczesne. Oprócz kilku rzeczy nie widziałam nic ciekawego. Nie jestem twardogłowa i jak coś mi się podoba to kupuję bez względu na wartość, że tak określę "historyczną". Kupuję rzeczy z PRL-u równie chętnie jak naprawdę stare ale śmieszy mnie gdy sprzedawca twierdzi, że podróba to oryginał, a talerze angielskie z lat 70-tych to XIX-wieczne antyki. Naprawdę cenię tych, którzy opisują prawdziwe cechy i wiek przedmiotów, wskazują na wady, które czasem ciężko zauważyć i są w stanie coś o tych przedmiotach powiedzieć. Inaczej kupuje się staroć, gdy się coś o nim wie i gdy się wcześniej miło pogawędziło ze sprzedającym. To właśnie przyciąga mnie do takich miejsc jak targi staroci, gdzie spotykają się ludzie o takich samych zamiłowaniach i panuje ten specyficzny klimat miłości do starości. Heh.
Pozdrawiam Was cieplutko
Ula



środa, 26 sierpnia 2015

Podoba mi się złoty kolor

No cóż,przez wiele osób jest uznawany za przejaw złego smaku, tandety, kiczu, drobnomieszczaństwa itp. Zapewne z tego też powodu nie spotykam go w domach zbyt często i trochę mi tego brakuje. Kiedyś moje wystroje były zupełnie inne niż dziś. Byłam oszczędna w dodatkach, jeśli już coś błyszczącego to tylko srebro, wnętrza były wyczyszczone i minimalistyczne. Dziś podoba mi się coś innego. Nie wiem może to przejaw końca młodości skoro powracam wspomnieniami do dawnych lat, a może z wiekiem nabrałam odwagi by przyznać się do tego, że lubię ozdobniki, a trochę kiczu mi nie przeszkadza. Nie boję się już tak bardzo krytyki czy oceny. Dziś bardziej odrzuca mnie  plastik fantastik, krótkożyjące meble z płyty, a nie z drewna, uleganie reklamom i ciągle zmieniającej się modzie lansowanej przez sieciówki. Nie jest to jednak jakaś awersja i nie krytykuję takiego stylu, każdy lubi coś innego i ma do tego prawo. Często też i w sieciówkach rzeczy mi się podobają i je podziwiam. Kto wie,może kiedyś znów przyjdzie czas że będę codziennie biegać po sklepach i oglądać nowości. Dziś jednak staram się wybierać rzeczy ponadczasowe i stałam się tradycjonalistką. Nie muszą być idealnie nowe lub modne, ale lubię gdy są niepowtarzalne. Ciekawe kiedy przyjdzie czas, że te preferencje ulegną zmianie.  No cóż, na przestrzeni lat każdy z nas jakoś ewoluuje i chyba to dobrze,bo dzięki temu możemy w życiu zasmakować wielu różnych rzeczy. I to właśnie jest w nim piękne.

Na zdjęciach ręcznie malowane , stare talorki, mosiężne sztućce,których czyszczenia nie cierpię, powojenne,słodkie salaterki i trochę kostkowego szkła, nie mylić z kryształem. Ponadto, podkładki niestety "plastik fantastik". U udało mi się kupić tylko 1 duży złoty, porcelanowy talerz. O 12szt. nie ma co marzyć.









 Przy okazji prezentacja moich dalii


 Fajne są te złote kropeczki.


Co ciekawe,każdy talerz z kompletu ma inny kwiatowy wzorek.

Przepraszam, ale lenistwo mi nie pozwoliło z rana prasować obrusu do zdjęć. Mam nadzieję, że mi to zostanie wybaczone.





I do tego plecione serwetniki dla kontrastu. Świeżo zakupione, mosiężne właśnie do mnie jadą. Ale może byłoby z nimi już za dużo tego dobrego.



Pozdrówki, buziaki, uściski dla wszystkich, którzy zaglądają. 
Majreg

wtorek, 25 sierpnia 2015

Kolorowe jarmarki

Jako że blog jest moim swego rodzaju pamiętnikiem i że w ostatnim czasie nic nadzwyczajnego się nie wydarzyło fajerwerków w tym poście niestety nie będzie, tylko trochę powtórek.
Cały czas miotam się między podlewaniem działek, ogródka przy domu oraz wykańczaniem pokoju na poddaszu. Ostatnio wyprodukowałam nową szatę dla starej konsolki, zakupionej parę lat temu w indyjskim sklepie za ciężkie pieniądza (nie wiem co mi wówczas odbiło). Dziś uważam ją za wybryk jakiegoś stolarza, wynaturzenie francuskiego stylu, ale cóż jest i już musi zostać. W związku z tym, że nie mam co z nią zrobić to przynajmniej przemalowałam ją po swojemu. Była jakaś mazana czarno-biała. Kiedyś już ją pokazywałam, ale z uwagi na to, że wszystkie zdjęcia z poprzednich postów zniknęły mi z bloga, wstawię ją jeszcze raz


To czarne mazanie farbą w zamiarach autora miało być chyba postarzeniem. Ja postanowiłam troszkę ją podrasować po swojemu. No cóż, nic do stracenia przecież.
 Teraz, po przemalowaniu i przecierce wygląda tak jak poniżej. Dodam, że malowałam ją farbą akrylową, blat przetarłam mocno by dotrzeć do surowego drewna i go zawoskować. Nie uważałam za konieczne użycia drogiego wosku postarzającego z Annie Sloan, wystarczyła zwykła ciemna bejca, w tym przypadku kolor heban, użyta tak jak wosk, w miejscach gdzie zwykle zbiera się kurz i efekt jest ten sam.  W ogóle farby Annie Sloan uważam za zbyt drogie w stosunku do jakości. Podłoże pod nie musi być również przygotowane odpowiednio (nieprawda, że idzie na każde podłoże, owszem idzie ale po jakimś czasie odpada), nie są wcale odporne na wodę, na zewnątrz krótko wytrzymują. Jedynym ich plusem jest  wg mnie kolorystyka, ale i z tym można sobie poradzić. Akryle są odporniejsze na wodę, da się je również przecierać, podbarwiać , więc nie widzę powodu żeby wyrzucać kasę na drogie farby kredowe.
Oto moja konsolka, może trochę za mało ją postarzyłam, ale to się zawsze jeszcze da dorobić, cofnąć trudniej.




Dodatkowo odnowiłam tzn. docięłam i dokleiłam brakujący element oraz zabejcowałam kupiną za parę groszy biedermeierowską półeczkę. Generalnie staram się nie popadać w skrajność robienia wszystkiego jak leci na biało, więc jedynie odświeżyłam jej oryginalny kolor.


Na pokazywanym wcześniej wieszaku na kapelusze zawiesiłam swoją biżuterią i nie wiem czy nie przedobrzyłam z ilością dupereli, bo powstał jeden wielki kiszmasz, ale co tam, i tak wszystko zmienię się za jakiś czas, a jak jarmark to jarmark, prawda?
 Pomalowałam swoją kiedyś wyprodukowaną podstawkę pod klosz z białego na brąz (bo mi się znudziła), dokupiłam lustereczko no i powiedzcie przecie, gdzie jest najpiękniej na świecie??















No i własnie rozpoczynam kolejny projekt na klosik do lampki, którą widzicie w oddali, no chyba że jakiś ciekawy gotowiec się trafi. Póki co, rozglądam się w necie za DIY na klosze do lamp.


Tak więc dziś gościliście na moim kolorowym jarmarku na poddaszu, na którym zamierzam szyć, dziergać na szydełku, robić biżuterię, malować, lepić, czytać, grzebać w necie i co mi tylko przyjdzie do głowy, włącznie z leżeniem z nogami na stole. Życie jest piękne jak ma się takie miejsce w domu, które jest tylko i wyłącznie nasze. Nawet w dorosłym życiu trzeba mieć tylko swój własny kąt i swój własny bałagan.
Dziękuję za odwiedziny i pozdrawiam Was serdecznie.
Ulka